wrzesień

Uwielbiam wrzesień. Jest dla mnie zwolnieniem po szalonych letnich miesiącach. Ciepły, słoneczny, a jednak w powietrzu unosi się już ziemisty zapach… Srebrzą się pajęczyny ukryte pod konarami drzew, ścieli  barwny dywan z liści i ta poranna mgła, otulająca świat. Wydaje się, jakby jeszcze spał.  Właśnie teraz, kończące się lato staje się najpiękniejsze. Czyż nie? To przesycone słońcem morze uspokaja się. Cisza w lesie i cisza na łące – ona gra melodię przemijania, i z brawurą stawia czoła schyłkowi dnia.

Czujesz? Poczuj ten ożywczy, chłodny oddech wiatru… Moja jesień jest magiczna.

Jesień to są wieczory. Kiedy w słońca ostatnim promieniu szczyty gór wydają się bliskie, a wrony łącząc się w pary lub trójki zwołują się na nocleg. Lecą tam w pośpiechu. To też jest piękne. A jeszcze bardziej dzikich gęsi sznur, który wysoko zdaje się tak drobny. Kiedy już słońce zajdzie za horyzont, a wiatr się zerwie, rozdzwonią cykady – co czuję wtedy…

Witam jesień z lekką melancholią… Ta pora roku coś we mnie zmienia: wycisza, koi lęki, otula ciepłym kocem, rozgrzewa gorącą czekoladą ze szczyptą kardamonu. Sprzyja nastrojowym wieczorom przy świecach, których blask sprawia, że znika całodniowy stres, lęk, niepewność…  Najważniejsze jest towarzystwo najukochańszej osoby. Nie potrzeba nam słów, są zbędne. Długie wieczory są stworzone do „zaczytywania się” w fikcyjne historie. To czas wspominania lata, które w tym roku było dla mnie wyjątkowe. Ekscytująca nauka z dziedziny, która od dawna pasjonuje. Otwarcie się na sensualność i piękno natury, a przy tym odkrywanie swojej kobiecej mocy. Nawiązanie pełnego czułości kontaktu z duszą i ciałem. Zyskałam coś najcenniejszego – miłość do samej siebie.  Poznałam fascynujących ludzi, z pasją i miłością do życia. Szczerze i dużo się śmiałam. I wreszcie podróże… te dalekie i bardzo bliskie z bogactwem regionalnych smaków i innych osobliwości 🙂  Już od dawna, nie było we mnie tyle pozytywnej energii. Czuję wdzięczność, żegnając wakacje.

Jesień to pora malejącego dnia, niknącego światła i niepewności. Jej początek oszałamia kolorami przyrody, rozpieszcza ciepłym światłem i obdarowuje całym bogactwem owoców i warzyw. Jesień staje się obietnicą obfitości i doskonałości. Radosną wędrówką wśród pól i lasów. Ten moment mógłby trwać w nieskończoność, niestety spektakl kolorów umyka. Nagle… jak co roku, jestem zaskoczona smutnym krajobrazem, pulsującą ciszą, kurczącym się dniem. Osamotniona bez tej zieleni, słońca, kwiatów, ptaków, i bez tej „życiotwórczej” dynamiki lata. Wtedy pytam siebie: cóż dobrego może mnie spotkać? Bo nieuchronne jest nadejście długich, ciemnych, zimnych dni i to jest do bólu oczywiste. W tym towarzystwie, podąża tez smutek i przygnębienie… Pewnie że, mogę wyjechać w słoneczne rejony. I tu pojawia się refleksja: przed czym uciekam? Przed deszczem? Zimnem? Samotnością? A może najbardziej – od siebie? Wewnętrznego zimna?

Niekończąca się fala pytań, a przecież na dłuższą metę euforia i ten „energetyczny pląs” w słońcu jest nie do zniesienia, jest wycieńczający. Mam jesień, która zatrzymuje! Daje mi przestrzeń do odczuwania. Sezonowe wyczerpanie ma swój niepowtarzalny urok! To normalne, a czasami tak bardzo potrzebne. Wreszcie zwolnię. Uporządkuję swoją głowę – odgonię natrętne myśli… jest ich za dużo. Oswoję lęki i uprzedzenia. Przeznaczę więcej czasu na medytację, na refleksję, na gimnastykę słowiańską, i wreszcie: na uśmiech, spotkanie z najdroższą mi osobą. 

Zmienność pór roku jest częścią przemian, jakie wybrzmiewają też we mnie. Moja fascynacja wiosną, latem i związane z nimi emocje przynosiły więcej szkody niż pożytku. Ileż w tym było stresu, napięcia, chorych oczekiwań, rywalizacji. Nie dawałam sobie pozwolenia na naturalny upływ czasu, na uważność i zrozumienie, na swoją kobiecość. Dlatego tęsknię za jesienią i doceniam jej piękno. Podziwiam jej blaski i cienie, spokojnie sie do nich dostosowując. Dostrzegam elementy pór życia, które ułożone wspólnie uzupełniają się i tworzą całość.

To są moje osobiste pory roku. Dzieją się cuda :)))