Dajecie sobie prawo do bycia leniem? Afirmujecie ten błogi stan? Podobno umiejętność leniuchowania jest cnotą. Dla mnie – sztuką, która przynosi zysk wszystkim, pod warunkiem, że się ją prawidłowo stosuje. Należy wiedzieć, kiedy pozwolić sobie na nicnierobienie, tylko wtedy są z tego korzyści.

Kiedy myślę o lenistwie, to uśmiecham się. Miły stan zawieszenia, zatrzymania się, często niemyślenia… Funduję sobie mentalny reset od wszystkiego 🙂 I to jest fajne! Wiąże się z tym rodzaj pewnego wewnętrznego luzu, odpuszczenia i ciszy. Wiem, że lenistwo jest z motorem postępu. To znaczy, że jak sobie tak poleniuchuję, to przyjdą do mnie pomysły, kreatywność, które postaram się wcielić w życie i ten upragniony zdrowy dystans do tego, co się dzieje. 

Nicnierobienie to nie jest pustka. Nicnierobienie to przestrzeń! Przestrzeń wolna, uwolniona, wyzwolona. W. Cejrowski

Do niedawna słowo „lenistwo” wzbudzało nerwowy popłoch… niechęć i wewnętrzny opór. Bo nicnierobienie jest niewygodne, jest krytykowane. Nie ma zgody na to, że po  prostu siedzę albo leżę przez jakiś czas… wtedy zaczyna się seria pytań: co robisz? czy coś się stało? jesteś chora? i szereg innych, podszytych zwątpieniem. No cóż… Ciągłe robienie czegoś jest jak najbardziej OK. Wtedy nikogo to nie dziwi. Należy pracować, wytwarzać, po prostu coś robić, absolutnie nie popadać w bezczynność. Taki nawyk, a może taki „nakaz” mamy często zakodowany. Powszechnie uznany za jedyny słuszny i oczekiwany. 

Od dziecka wmawiano, że TO jest złe, gdy „nie dziejesz” NIC!! Tak, jakby ten bezruch oznaczał koniec świata. Dlatego robimy albo udajemy, tylko po to, aby być w ruchu. Trybiki, w które zostaliśmy wkręceni, nie przestają się poruszać. One z czasem przyspieszają!  Tkwienie w trybie gotowości i na pełnych obrotach jest uzależniające. W świecie sukcesu nie ma miejsca na słodkie lenistwo, za to priorytetem – chcę mieć więcej, więcej i więcej! Tylko po co?

Jestem leniwa! I bardzo pracowita. Cieszę się, że wykonuję coś, co kocham, co mnie pochłania i daje mi prawdziwą frajdę. Jeszcze przed chwilą, miałam wewnętrzną niezgodę na „błogie nic”. Nosiłam w sobie irracjonalny lęk przed tym, że się zatrzymam i spotkam sama z sobą… Bo kiedy tak ciągle coś robiłam, biegałam za czymś, spieszyłam się i całe mnóstwo innych spraw, to wtedy nie miałam szans na spotkanie najważniejszej osoby – samej siebie! Nieustannie uciekałam przed wewnętrznymi problemami, przed ciszą, której się bałam, miłością i szacunkiem do siebie, przed stanem wewnętrznej harmonii… Przed refleksją nad tym, co tu i teraz. W końcu zadałam sobie pytanie: dlaczego? po co? i jaką cenę za to płacę…   

Dziś wiem, że ten czas zawieszenia to porządna porcja energii na lepsze jutro. Dzięki zatrzymaniu się, próbuję zrozumieć własne emocje, myśli, zawahania też fizyczny ból. Wprowadzam balans między tym, co robię, a upragnionym odczuciem wolności. Tylko ode mnie zależy, czy kompletnie się zatracę i padnę… „przywalona” chorobą, depresją, samotnością. Biorę oddech i wiem. W momencie, gdy pozwalam sobie na odpoczynek jestem kreatywniejsza!  Chwile, w których daję sobie prawo do bezruchu, nicnierobienia są zbawienne. Resetuję umysł i ruszam w nowy projekt. 

Lenistwo to przede wszystkim przyjemność. Zadowolenie z gapienia się w horyzont, słuchania muzyki, spaceru, medytacji. I nie piszę tu o bezczynności, apatii, bierności czy depresji, która powoduje, że wszystko jest szare, smutne i brakuje sił.  Bardziej o zaopiekowaniu się swoim wewnętrznym dzieckiem. O złapaniu dystansu do wszystkiego, co wokół. O porzuceniu uzależniającej kontroli i pychy. 

Fajne nicnierobienie jest wyjątkowe! Potrzebne i dobre! Uczenie się lenistwa, to nauka dbania o siebie i troski o swoje zdrowie. W perspektywie, otwiera furtkę do twórczej pracy i życiowego balansu.  Lenistwo na zmianę z działaniem jest drogą do spełnienia i sukcesu. Najważniejsze, żeby nie „przefajnować” tego stanu i w odpowiednim momencie ruszyć do działania.