„Szczęście w cichą noc” Anny Ficner-Ogonowskiej to książka, po którą sięgnęłam ze względu na jej cudowną okładkę. Pomyślałam, że to świetny tekst na Mikołajki dla …siebie. Spodziewałam się uczty dla ducha, a trafiłam na podwieczorek. Potwierdziła się moja teoria, iż ładne opakowanie nie gwarantuje wartościowego wnętrza.


Święta zbliżają się wielkimi krokami, dlatego bohaterka Hania postanawia zorganizować „wielką” rodzinną wigilię. Realizuje marzenie mamy i gromadzi przy wigilijnym stole wszystkich, których kocha. Żegna się z traumatyczną przeszłością. Wybacza tym, którzy przyczynili się do jej życiowej tragedii. Osiąga spokój i wewnętrzną równowagę.

 
Na pewno książka przypomina o tym jak ważne są tradycje, pomimo szaleństwa XXI wieku, ciągle najważniejsza jest rodzina. I nie chodzi tu tylko o samą kolację wigilijną, ale również o przygotowania do niej. Co świetnie ilustruje autorka. I…
 
Ile przy tym pustej gadaniny, głaskania, przytupywania, podrygiwania, ech… aż mnie to zmęczyło . Już dawno nie czytałam na siłę. I choć książeczka nie jest gruba, dla mnie nie do przebrnięcia.

Drażnią mdłe przemyślenia Hanki. A brak jakiekolwiek akcji doprowadza do szaleństwa! Za to opisy różnego rodzaju szczęść mnożą się po kilka stron. Do tego świątecznego misz-maszu jakoś nie pasuje pyskata Dominika ze swoimi koncepcjami. Nic tu ze sobą nie współgra, nic na ma na obronę tej żenującej historyjki, a właściwie nieporadnego opowiadanka…

 
Chyba zabrakło pomysłu na wydobycie świątecznej aury. Nie odnajduję tu magii rodzinnego spotkania, brak mi zapachu i smaku dwunastu potraw. Owszem, pojawia się zabłąkany gość, podsumowany zdaniem „fajny jest”!
 

Czytając, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że książka pisana jest w celach czysto marketingowych i wyszła na fali powodzenia wcześniejszych opowieści autorki, których nie znam.

„Szczęście w cichą noc”, to historia, która ma naprawdę śliczną okładkę!-)