banał
 „Śnieg przykryje śnieg” Levi Henriksena – okrzyknięta lekturą z „napędem na cztery koła…” Reklamowana jako „sugestywna, bujna, oryginalna”, porównywana do powieści Wiliama Faulknera czy Cormaca McCarthy.
 
Mocna rekomendacja wydawnictwa zachęciła mnie do przeczytania książki. Powieści, określanej thrillerem psychologicznym z wątkiem kryminalnym, rozgrywającej się w srogiej Norwegii.
 
Jakież było moje zdziwienie…
 
Bo oto thriller okazał się zwykłą powieścią obyczajową, z wątkiem kryminalnym gdzieś w tle. Nie ma oczekiwanej energii, napięcia i pędu. Choć fakty zapowiadają się ciekawie, to nie został wykorzystany ich potencjał i siła. Na początku poznajemy trzydziestosiedmioletniego Dana Kaspersena, który właśnie skończył odsiadywać wyrok za przemyt narkotyków i wraca do rodzinnej wioski Skogli. Jego powrót niefortunnie splata się z pogrzebem brata. Trudno mu się pogodzić z faktem jego samobójczej śmierci. Nic nie wskazuje na to, by Jakob sam targnął się na życie. Zrozpaczony Dan zaczyna odgrzebywać przeszłość, aby zrozumieć motywacje czynu brata. Na światło dzienne wychodzą podejrzane fakty, niejasna sytuacja coraz bardziej umacnia go w przekonaniu, że ktoś mógł pomóc Jakobowi. Jednocześnie przekonuje się, że wiele osób jest niezadowolonych z jego powrotu i robi co tylko możliwe, aby wyniósł się z miasteczka. Wszystko zmienia się, gdy Dan poznaję uroczą Monę. Jej wewnętrzne piękno staje się pierwszym powodem, dla którego przestaje spieszyć się z wyjazdem. Los nie szczędzi mu niespodzianek, a rozwiązanie zagadki śmierci brata jest tylko kwestią czasu.
 

Powieść dłuży się niewiarygodnie. Więcej tu przemyśleń głównego bohatera na temat sensu życia czy szukania swojego miejsca w świecie. Dojrzewania do poważnych decyzji i uświadomienia sobie, co tak naprawdę jest w życiu ważne.

„(…) wrócił do domu wiedziony lękiem, że jest winny śmierci brata. Być może jego lęk był podszyty egoizmem, może był to lęk, że ma na sumieniu kolejny grzech, za który odpowie w dniu Sądu Ostatecznego – a jednocześnie był to lęk przed przyznaniem się przed samym sobą do tego, że teraz został zupełnie sam. Ostatnia więź łącząca go z dzieciństwem została przerwana, wszyscy, z którymi łączyły go więzy krwi , byli martwi. (…) Może brak miłości boli tak samo? Może właśnie tego mu brakowało przez te wszystkie lata?”  

„Śnieg przykryje śnieg” to przede wszystkim historia o białej północy. O zimnej Norwegii, której śniegi przykrywają wiele tajemnic. O tym, że panująca w niej zima odbiera jakąkolwiek cząstkę ciepła i potęguje samotność. Wzmaga potrzebę bliskości i poczucia przynależności do wspólnoty.

 
Jest to książka ciekawa ze względu na piękno norweskiej krainy, zwyczaje panujące w tej społeczności. Interesująca ze względu na swoją melancholijność i uświadomienie kruchości życia. W żadnym wypadku nie nazwałabym jej kryminałem! Drażni przewidywalność i brak akcji. Nie odnajduję w niej nic z Faulknera czy McCarthego, a raczej ogranicza się do popularnych historii o miłości, rodzinie i stracie najbliżej osoby.